Podróż minęła spokojnie i bardzo komfortowo tylko dwie godziny w Doha. Tak lubię bez zbędnego siedzenia na lotnisku. W Kolombo byłam o godzinie trzeciej nad ranem ale długie oczekiwanie na bagaże, formalności, stemple to wszystko musiało trwać. Dojechaliśmy do domu o szóstej. Sanjiva pomógł mi wnieść walizki na pięterko do mieszkania przy Temple Road w Mount Lavinia.
Kierowca patrzył na nie z przerażeniem duże i ciężkie a on taki malutki, zmęczony wrócił z wycieczki po północy a rano pojechał na lotnisko żeby mnie odebrać. Prysznic i spać.
Obudziły mnie strugi deszczu za oknem i ten przeraźliwy hałas tropikalnej ulewy. To nie był taki sobie deszczyk ani burza to było dudnienie olbrzymich kropel o szyby naszego mieszkania. Była godzina 16 najwyższy czas aby przejść się do Sheltona. Wszyscy już czekali. Wiedzieli, że przyjdę. Już nie padało wieczór był ciepły, trochę ponury, słońce chowało się za chmurami. Na plaży silny wiatr od oceanu. Jak dobrze spotkać starych dobrych znajomych pomyślałam.
Komentarze